Niewątpliwie, zmagania z nadmiarem odpadów rozpoczęły się wraz z początkiem siedzib ludzkich. Z czasem problem ten tylko się potęgował. Często, podziwiając zachowane w doskonałym stanie budowle zabytkowe dawnej Europy, zapominamy o codziennych wyzwaniach i niedogodnościach charakterystycznych dla życia społeczności zamieszkujących niewielkie, ograniczone przestrzenie.
W średniowiecznym mieście nie tylko zarządcy szpitali i klasztorów, czy godni szacunku mieszczanie utrzymywali w swoich posiadłościach duże stada bydła i trzody chlewnej, co utrudniało życie sąsiadom. Piekarnie szczyciły się największą liczbą świń, jako że posiadały odpowiedni pasz dla tych zwierząt. Właśnie na skutek licznych zażaleń, rada miejska w Krakowie w 1405 roku wydała zarządzenie, które pozwalało piekarzom hodować nie więcej niż dwanaście świń.
Jednakże wpływ piekarzy w mieście był tak duży, że już po trzech miesiącach zmieniono ten przepis, zezwalając na hodowlę szesnastu świń piekarzowi i czternastu domownikowi. Suma tych dwóch wartości wynosiła trzydzieści świń. Mimo to, świnie okazały się problematyczne, co skłoniło władze miejskie do ponownego zajęcia się tym zagadnieniem w 1468 roku. Wydany wtedy statut postanawiał, że każda świnia poruszająca się swobodnie po Rynku lub innych ulicach miasta zostanie skonfiskowana, a jej właściciel ukarany grzywną w wysokości dwunastu groszy.
Mimo to, przepisy nie zdołały ograniczyć hodowli w obrębie murów miejskich. W 1611 roku odnotowano, że w jednym z budynków na ulicy Szewskiej znajduje się chlew dla wieprzów, z którego odpady spływały na ulicę. W 1658 roku odnotowano także mieszkańców Krakowa, którzy hodowali krowy, świnie i inne zwierzęta, co powodowało silny smród i zarazy.
Ten stan rzeczy utrzymał się do XIX wieku. Przykładowo, w 1821 roku urzędnik miejski poinformował Senat Rządzący, że w domu na ulicy Floriańskiej 18 hodowane są cztery krowy i cztery konie. Właścicielem tego domu był Jan May, znany księgarz i drukarz, który od 1796 roku redagował i drukował „Gazetę Krakowską”. Na pierwszym piętrze budynku mieściły się redakcja i drukarnia, a obora i stajnia na parterze.
Drugi duży problem stanowiły szkodliwe wyziewy z licznych słodowni i browarów. Najbardziej jednak szkodliwe dla zdrowia były małe rzeźnie (szlachtuzy). Mimo że specjalny przywilej Jana Olbrachta z roku 1493 zabraniał urządzania rzeźni przy domach, w praktyce umieszczane były one bezpośrednio przy ulicach. Na ulicach leżały odpadki, przez które przepływała krew, mieszając się z nieczystościami z toalet, odpadami kuchennymi oraz brudną wodą z łazienek i pralni.
Na dodatek do tego obrazu dochodziły liczne hodowle gołębi traktowanych jak drób oraz pełne tłoku warsztaty rzemieślniczy i targowiska, które również generowały duże ilości śmieci.
Poza odprowadzaniem płynnych odpadów poza mury miejskie przez system rynsztoków lub ich wsiąkanie w ziemię, stałe odpady gromadziły się w narożnikach murów obronnych, a ich nadmiar usuwano przez specjalne otwory w fortyfikacjach. Specyficzne dla tego czasu były również wysypiska, na które wywożono śmieci z miast i które służyły do wypełniania różnych zapadlisk, bagnistych stawów i innych odludnych miejsc. Wiele z nich zostało jednak na stałe w mieście.
W wyniku wielowiekowego udeptywania, w wielu miastach doszło do drastycznego podniesienia poziomu niektórych placów i ulic. Jest to widoczne zwłaszcza w pobliżu najstarszych budowli, które zwykle są świątyniami. Kościoły najczęściej wznoszono na niewielkich wzgórzach, a do wnętrza kościołów zaczęła spływać woda deszczowa, błoto i nieczystości.
Kupcy też mieli powody do narzekań, ponieważ choć zyskiwali drugą kondygnację piwnic w swoich kamienicach, tracili powierzchnię handlową na parterach znikających pod poziemnym poziomem.
Zatem konieczne było zmienienie dotychczasowego podejścia, szczególnie że następował gwałtowny rozwój miast, a tym samym znacząco wzrastała „produkcja” odpadów. Wydawało się, że jedynym rozwiązaniem jest wywożenie wszystkich odpadków poza granice miejskie. W dawnym Krakowie nieczystości komunalne pierwotnie wywożono otwartymi wozami konnymi na wysypisko, którym był Staw Zwierzyniecki (obecnie pl. Na Stawach). Śmieci przyczyniły się do osuszenia i podniesienia poziomu terenu tej części Półwsi Zwierzynieckiej, a jedyną pamiątką po dawnym zbiorniku wodnym stała się wspomniana wyżej nazwa placu. Tak więc zbędne produkty ludzkiej działalności, kształtujące dotychczas teren miasta, zaczęły wpływać na krajobraz okolicy.